Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/584

Ta strona została przepisana.

jemniejszy w towarzystwie, niż przypuszczał. Co do Grosslowa, obiecywał on sobie odbić nazajutrz na d‘Artagnanie to niepowodzenie, jakiego doznał przy Porthosie, i pożegnał gaskończyka, przypominając mu wieczorne odwiedziny.
Dzień minął jak zwykle; d‘Artagnan był u kapitana Grosslowa, potem u pułkownika Harrissona, a potem wrócił do swych przyjaciół. Kto inie znał d‘Artagnana, nie byłby w nim zauważył nic szczególnego, ale Athosowi i Aramisowi wesołość jego wydawała się gorączkową.
— Co on zamierza zrobić?... — powtarzał Aramis.
— Czekajmy — odpowiedział Athos.
Porthos nie mówił nic, tylko z miną zadowoloną rachował pięćdziesiąt pistolów, które wygrał od Grosslowa. Wieczorem, gdy przyjechano do Ryston, d‘Artagnan zebrał swych przyjaciół. Twarz jego straciła ten wyraz spokojny, jakim się maskował od rana.
Athos ścisnął Aramisa za rękę.
— Chwila się zbliża — wyrzekł.
— Tak — odrzekł d‘Artagnan, który to usłyszał — tak, chwila się zbliża; tej nocy, panowie, ocalimy króla.
Athos drgnął, oczy mu zapłonęły.
— D‘Artagnanie — rzekł — wszakże to nie żart?... byłby on zbyt bolesny.
— Dziwnyś, Athosie — odrzekł d‘Artagnan — że tak powątpiewasz o mnie. Powiedziałem ci już i powtarzam, że tej nocy uwolnimy Karola I-go. Zdałeś się na mnie z wynalezieniem sposobu i sposób został już znaleziony.
Porthos patrzył na d‘Artagnana z uczuciem głębokiego podziwu. Aramis uśmiechał się, jak człowiek mający nadzieję. Athos blady był, jak śmierć i trząsł się całem ciałem.
— Mów — wyrzekł Athos.
Porthos otworzył szeroko oczy; Aramis, że tak powiedzieć, zawisł na ustach d‘Artagnana.
— Jesteśmy zaproszeni na noc do Grosslowa; wiecie o tem?...
— Tak — odpowiedział Porthos — musieliśmy mu przyrzec, że damy mu rewanż.
— Tak. Ale czy wiecie, gdzie mamy mu dać rewanż?...
— Nie.
— U króla.