Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/586

Ta strona została przepisana.

razy energiczniej i trochę głośniej, ale wy stać będziecie w pobliżu ze szpadami i przybiegniecie, gdy usłyszycie hałas.
— Ale gdyby was samych ugodzono?... — rzekł Athos.
— Niepodobna — odparł d‘Artagnan — ci amatorzy piwa za ciężcy są i za niezgrabni, zresztą, Porthosie, uderzać będziesz w gardło, w ten sposób zabija się człowieka równie szybko, a inie pozwala mu się krzyczeć.
— Bardzo dobrze — odrzekł Porthos — ładna będzie rzeź.
— To okropne! okropne!... — wyrzekł Athos.
— E! panie tkliwy — podchwycił d‘Artagnan — przecież to samo uczyniłbyś w bitwie. Zresztą, przyjacielu mój — ciągnął dalej — jeżeli sądzisz, iż życie króla nie warte tego, co ma’kosztować, nic się jeszcze nie stało, uprzedzę pana Grosslowa, żem chory.
— Nie — odrzekł Athos — nie ja, lecz ty masz słuszność, przebacz mi.
W tejże chwili drzwi się otworzyły a w nich ukazał się żołnierz.
— Pan kapitan Grosslow — rzekł z kiepska po francusku — uprzedza panów d‘Artagnan i du Vallan, że ich oczekuje.
— Gdzie?... — zapytał d‘Artagnan.
— W pokoju Nabuchodonozora angielskiego — odpowiedział żołnierz purytański.
— Dobrze — odrzekł z wyborowym akcentem angielskim Athos, któremu krew uderzyła do głowy na tę zniewagę dla Jego królewskiej mości. — Dobrze, powiedz kapitanowi, że idziemy.
Gdy żołnierz wyszedł, został dany lokajom rozkaz, ażeby osiodłali osiem koni i czekali razem na rogu ulicy o jakie dwadzieścia kroków od domu, gdzie osadzony był król.
Była godzina dziewiąta wieczorem. Straże zmienione zostały o ósmej, i od godziny rozpoczął dyżur kapitan Grosslow. D‘Artagnan i Porthos uzbrojeni w szpady, Athos zaś i Aramis mając sztylety ukryte na piersiach zbliżali się do domu, który służył za więzienie Karolowi Stuartowi. Dwaj ostatni szli za swymi zwycięzcami, spokojni, napozór bezbronni, jak jeńcy.
— Dalibóg — rzekł Grosslow, zobaczywszy ich — już prawie przestałem na panów liczyć.