Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/593

Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XXIV
LONDYN

Gdy już zamilkł w oddali odgłos kopyt końskich, d‘Artagnan powrócił na brzeg rzeki i puścił się pędem przez pola kierując się w stronę Londynu. Towarzysze podążali za nim w milczeniu. Miarkując, iż dostatecznie oddalili się, d‘Artagnan, zwalniając bieg swego konia, rzekł:
— Sądzę, iż jak na teraz wszystko już stracone, i nie pozostaje nam nic innego, jak wracać do Francji. Co powiesz na tę propozycję, Athosie? czy masz jej co do zarzucenia?
— Nieinaczej, przyjacielu drogi — odparł Athos — wszak niedawno temu wypowiedziałeś słowa więcej niż mądre, bo wzniosłe i szlachetne; mówiłeś: „Tutaj umrzemy!“ To ci tylko przypomnę.
— O!... — odezwał się Porthos — śmierć to fraszka, lecz prawdopodobieństwo porażki dręczy mnie okrutnie. Z obrotu, jaki przybierają rzeczy widzę, że walczyć nam wypadnie w Londynie, na prowincji i w całej Anglji; i koniec końców będziemy pobici.
— Winniśmy być obecni do końca tej wielkiej tragedji — mówił Athos. — Czy zgadzasz się ze mną, Aramisie?
— Całkowicie, drogi hrabio; wreszcie przyznaję, iż radbym spotkać Mordaunta; mamy z nim rachunki do załatwienia, nie leży to w naszym zwyczaju opuszczać stanowiska, nie zapłaciwszy długów tego rodzaju.
— A! to znowu co innego — odezwał się d‘Artagnan — i to jedyna racja, mająca według mnie wszelkie pozory