Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/635

Ta strona została przepisana.

gdyby człowiek zamaskowany wyszedł, należało iść za nim wszędzie, gdy tymczasem Grimaud poszedłby za nim także, a potem powrócił na miejsce oczekiwać na nas. Przy drugiem wyjściu znowu postawiłem Grimauda zaleciwszy mu to samo, a sam tu podążyłem. Zwierz osaczony; a teraz, kto chce być uczestnikiem obławy?...
Athos rzucił się w ramiona d‘Artagnana.
— Przyjacielu — rzekł — zbyt dobrym byłeś, przebaczając mi; zawiniłem, stokrotnie zawiniłem, należało mi przecie znać ciebie lepiej; lecz w głębi naszej jest coś niedobrego, co nieustannie wątpi.
— Czy masz jeszcze zamiar wyjechać, Athosie?... — zapytał d‘Artagnan.
— Zostaję — odparł hrabia z gestem pełnym groźby, nie obiecującym nic dobrego temu, do kogo się odnosił.
— A zatem, do broni!... — zawołał Aramis — do broni!... a nie traćmy czasu.
Czterej przyjaciele szybko przywdzieli ubiór szlachecki, przypasali szpady, a wezwawszy Mousquetona i Blasois, rozkazali im uregulować rachunki z gospodarzem zajazdu i mieć się w pogotowiu do podróży, gdyż prawdopodobnie wypadnie im tej nocy opuścić Londyn.
Zakutani w płaszcze czterej towarzysze przebyli wszystkie place i wszystkie ulice City, tak gwarne dnia tego, a w nocy opustoszałe.
Prowadził ich d‘Artagnan, od czasu do czasu rozpoznając krzyże, nacięte przez niego na murach, lecz takie zaległy ciemności, że z trudem dopatrywać mu przyszło te ślady. Jednakże tak wbił sobie w pamięć każdy słupek, szyld nad sklepem, każdą fontannę, że po półgodzinnym pochodzie dobił wraz z towarzyszami do odludnego domu.
Myślał zrazu d‘Artagnan, że brat Parry‘ego zniknął; omylił się jednak: krzepki szkot, nawykły do lodowców swych rodzinnych gór, rozciągnął się przy słupie, i jak posąg z podstawy strącony, nieczuły na zawieruchę, nie dbał o to, że śnieg grubą warstwą wali się na niego; lecz posłyszawszy kroki przybywających, zerwał się natychmiast.
— Niech co chce będzie — rzekł Athos — oto jeden więcej uczciwy sługa. Jak mi Bóg miły!.,.. nie tak trudno