jeszcze o dobrych ludzi, jakby można sądzić; to dodaje otuchy.
— Nie śpieszmy się tak ze splataniem wieńców dla naszego szkota — rzekł d‘Artagnan — coś mi się zdaje, że tutaj z nami trzyma, lecz we własnym interesie. Słyszałem ja, że ci ichmoście co po drugim brzegu Twedy światło dzienne ujrzeli, są okrutnie zawzięci. Baczność, mości Grosslow!... gorzką pigułkę rozgryźć ci przyjdzie, jeżeli spotkasz go kiedy.
Wyprzedziwszy przyjaciół zbliżył się do szkota, aby mu się dać poznać. Następnie skinął na nich, aby przyszli.
— Jakże tam?... — odezwał się Athos poangielsku.
— Nikt nie wychodził — odpowiedział brat Parry‘ego.
— Dobrze, zostań z nim, Porthos, i ty, Aramis, także. D‘Artagnan zaprowadzi mnie do, Grimauda.
Ten ostatni niemniej przebiegły, niż szkot, przyparł się do wypróchniałej wierzby, zastępującej mu budkę szyldwacha. Znowu przestrzaszył się d‘Artagnan, nie widząc Grimauda, sądził bowiem, że człowiek zamaskowany wyszedł, a ten udał się za nim.
Nagle z lekkiem gwizdnięciem ukazała się głowa.
— O!... — odezwał się Athos.
— Tak — odpowiedział Grimaud.
Podeszli do wierzby.
— A co tam — zapytał, d‘Artagnan — wychodził kto?...
— Nie, ale ktoś przyszedł.'
— Mężczyzna, czy kobieta?...
— Mężczyzna.
— O!... — bąknął d‘Artagnan — jest ich dwóch teraz.
— Chciałbym czterech — odezwał się Athos — gra byłaby równa, przynajmniej.
— A może są we czterech — rzekł d‘Artagnan.
— Jakim sposobem?...
— Czyż inni nie mogliby czekać na nich w tym domu?...
— Można zobaczyć — bąknął Grimaud, ukazując okno, poprzez okiennice którego przesiewało się światło.
— Słusznie — rzekł d‘Artagnan — przywołajmy tamtych.
I obeszli dom dokoła, dając znak Porthosowi i Aramisowi, aby połączyli się z nimi.
— Widzieliście co?... — zapytali tamci.
Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/636
Ta strona została przepisana.