Ten, którego śledził d‘Artagnan, Mordauntem był istotnie.
Zamknąwszy za sobą drzwi, zdjął maskę, odpiął siwiejącą brodę, której użył dla zmiany wyglądu, wszedł na schody, otworzył drzwi i znalazł się, w pokoju oświetlonym jedyną lampą, słabo rozjaśniającą ciemne obicia, oko w oko z mężczyzną, który siedział przy biurku i pisał.
Mężczyzną tym był Cromwell.
Skoro wszedł, Cromwell przerwał pisanie.
— To ty, Mordaunt, — rzekł podnosząc głowę, — późno przychodzisz!...
— Generale, — odezwał się Mordaunt, — chciałem przypatrzeć się ceremonji do końca i to mnie opóźniło.
— Ach! — rzekł Cromwell, — nie posądzałem cię, byś był do tego stopnia ciekawy.
— Zawsze mim jestem, gdy chodzi o zobaczenie upadku którego z nieprzyjaciół Waszej Dostojności, a ten do mniej znaczących zaliczonym być nie mógł. Lecz ty, generale, nie byłeś wcale w White-Hall?
— Nie, — odparł Cromwell.
Milczeli przez chwilę:
— Czy miałeś, generale, szczegółowe sprawozdania?
— Żadnych. Siedzę tu od rana. Tyle tylko wiem, że istniał spisek dla ocalenia króla.
— Ah! to wiedziałeś o tem, generale, — odezwał się Mordaunt.
— Mniejsza z tem. Czterej ludzie przebrani za robotników uprowadzić mieli króla z więzienia do Greenwich; gdzie oczekiwał ich statek.
Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/638
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XXX
DOM CROMWELLA