I w jednej sekundzie, potrzykroć straszliwie na Mordaunta uderzył. Lecz za każdym razem ukłócia musnęły go tylko.
Nie pojmował d‘Artagnan tej dziwnej mocy.
Wreszcie, d‘Artagnan zbyt zblisko się zapędziwszy, cofnął się krokiem w tył dla przygotowania czwartego pchnięcia, dla wykonania go raczej; miał on bowiem w sztuce robienia szpadą, tak jak w grze w szachy, rozległe kombinacje, których szczegóły tworzyły jeden łańcuch...
Lecz, w chwili gdy złożył się szybko i ściśle i natarł jak błyskawica, zdawało się, iż ściana się rozstąpiła.
Mordaunt zniknął w otworze, a szpada d‘Artagnana utkwiwszy w zawiasach, pękła. D‘Artagnan rzucił się w tył. Ściana się zamknęła.
Mordaunt broniąc się tak manewrował, aby plecami oprzeć się o ścianę, gdzie były tajemne drzwiczki, któremi wyszedł Cromwell. Wykonawszy ten plan, namacał lewą ręką guzik i nacisnął; zniknął nareszcie, jak znikają w teatrze złe genjusze, obdarzone władzą wsiąkania w mury.
Gaskończyk zaklął z wściekłości, na co z drugiej strony ściany odpowiedział mu dziki grobowy śmiech, który dreszczem przejął do szpiku niedowiarka Aramisa.
— Panowie, do mnie!... — krzyczał d‘Artagnan — wysadźmy te drzwi.
— Chyba to sam szatan!... — rzekł Aramis, spiesząc na wezwanie przyjaciela.
— Uszedł nam, sangdiou, uciekł!... — krzyczał Porthos — prąc szerokiemi barkami przepierzenie, które nie ustąpiło bynajmniej.
— Tem lepiej — ponuro wyszeptał Athos.
— Ja to podejrzewałem, mordioux!... — mówił d‘Artagnan — robiąc daremne wysiłki, aby pomódz Porthosowi, podejrzewałem; kiedy ten nędznik tak kołował, przewidywałem wybieg jakiś nikczemny, odgadłem, że knuje coś, ale któż mógł to przypuścić?
— Straszne nieszczęście, od szatana przyjaciela jego nam zesłane!... — zawołał Aramis.
— Oczywiste szczęście od Boga nam zesłane!... — rzekł Athos z nieukrywaną radością.
— Prawdziwie, Athos, ty słabniesz!... — odparł d‘Ar-
Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/652
Ta strona została przepisana.