Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/658

Ta strona została przepisana.

— O!... — pomyślał — Mordaunt miał rację, nagląc mnie... W sam czas przybyłem... otóż i oni...
W samej rzeczy, byli to nasi przyjaciele, a mianowicie straż przednia złożona z d‘Artagnana i Athosa. Dotarli do miejsca, gdzie stał Grosslow, i zatrzymali się, jak gdyby odgadli, że to właśnie ten, którego szukali. Athos zsiadł z konia, rozwinął powoli chustkę ze związanemi rogami, potrząsając nią w powietrzu, podczas gdy d‘Artagnan zawsze ostrożny, schylił się tylko z konia, z ręką na pistoletach.
Grosslow niepewny, czy jeźdźcy są tymi, na których oczekiwał, skrył się za słup, służący do zwijania lin okrętowych; ujrzawszy jednak umówiony znak, podniósł się i szedł prosto do przybyłych. Płaszcz okrywał go od stóp do głowy, twarzy nie było widać zupełnie. Zresztą ciemna noc czyniła nawet te ostrożności zbytecznemi. Pomimo to, przenikliwe oko Athosa odgadło, że to nie Roggers przed nim stoi.
— Czego chcesz ode mnie?... — zapytał Grosslowa.
— Chcę wam powiedzieć, milordzie — odparł Grosslow, starając się przybrać akcent irlandzki — że poszukujesz patrona statku, Roggersa, lecz napróżno go upatrujesz.
— A to dlaczego?... — zapytał Athos.
— Dziś rano spadł z masztu i złamał nogę. Jestem jego krewnym; wtajemniczył mnie w całą sprawę, polecił przyjąć zamiast niego i przeprowadzić, gdzie będą chcieli, szlachciców, którzy mi okażą chustkę związaną na czterech rogach, jak ta, którą pan trzymasz w ręku, i jaką ja mam w kieszeni.
To mówiąc Grosslow wyjął chusteczkę, jaką już pokazywał Mordauntowi.
— Czy to wszystko?... — zapytał Athos.
— Nie, milordzie; chodzi jeszcze o siedmdziesiąi pięć funtów szterlingów, obiecanych mi, jeżeli wysadzę was szczęśliwie na ląd w Boulogne, lub w jakim innym punkcie Francji, przez was wskazanym.
— Cóż ty na to, d‘Artagnan?... — zapytał Athos po francusku.
— Chciałbym najprzód wiedzieć, co on mówi?.. — odparł tenże.