Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/661

Ta strona została przepisana.

— A! prawda, zapomniałem, że nie rozumiesz po angielsku.
Athos powtórzył rozmowę, jaką miał z patronem.
— Zdaje mi się, że to dosyć prawdopodobne — rzekł gaskończyk.
— I mnie także — dodał Athos.
— W dodatku — podjął d‘Artagnan — jeżeli ten człowiek nas oszukuje, możemy w każdej chwili w łeb mu palnąć.
— A kto nas wtedy poprowadzi?
— Ty, Athosie; tyle rzeczy potrafisz, nie wątpię, że i statkiem umiesz kierować.
— Na honor — rzekł Athos, śmiejąc się żartobliwie — prawie zgadłeś, kochany przyjacielu. Ojciec przeznaczył mnie do służby morskiej, posiadam zatem niektóre wiadomości potrzebne żeglarzowi.
— A widzisz!... — zawołał d‘Artagnan.
— Idź teraz, d‘Artagnan, i przyprowadź przyjaciół naszych; jest już jedenasta, nie mamy czasu do stracenia.
D‘Artagnan podjechał do Porthosa i Aramisa, którzy z pistoletami w ręku stali na końcu miasta, bacząc pilnie na drogę, oparci o jakiś stary budynek; lokaje znów i Parry trzymali straż z boku, gotowi na każde zawołanie.
D‘Artagnan wezwał przyjaciół, aby się za nim udali, oni znów dali znak swoim służącym, aby zsiedli z koni i zdjęli z nich pakunki.
Parry z wielkim żalem rozstawał się z przyjaciółmi; proponowano mu, ażeby pojechał do Francji, lecz odmawiał uparcie.
— To bardzo proste — powiedział Mousqueton — ma on bowiem pewne zamiary względem Grosslowa.
Trzeba pamiętać, że to Grosslow rozciął głowę Parry‘emu.
Mały orszak podążył do Athosa. D‘Artagnana napadła znów wrodzona nieufność; znajdował wybrzeże zanadto pustem, noc za ciemną, a patrona zanadto łatwo zgadzającym się na wszystko. Opowiedział Aramisowi swoje przypuszczenia, lecz ten, sam będąc podejrzliwym, nie uspokoił go bynajmniej. Athos usłyszał mruczenie gaskończyka i domyślił się jego obaw.
— Nie pora na nieufność — odezwał się — łódź czeka, siadajmy.