Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/669

Ta strona została przepisana.

— Wytrychy, — rzekł Grimaud, cały zajęty równaniem rachunków.
— Ah! tak, wytrychy, — powtórzył Mousqueton; — a mnie to na myśl nie przyszło.
Grimaud był nietylko gospodarzem zgromadzenia, lecz i mechanikiem; oprócz regestrów, posiadał i wytrychy.
Grimaud był człowiekiem przewidującym, w pęku wytrychów schowanych starannie w tłumoku, znajdowały się przeróżne narzędzia, mogące być przydatnemi w danym razie. Był tam i świderek wcale gruby. Mousqueton zabrał go zaraz. Dłuta nie potrzebował szukać daleko: sztylet, jaki nosił u pasa, mógł je wybornie zastąpić. Mousqueton wyszukał miejsce, w którem deski się nie schodziły, co mu przyszło z łatwością i zabrał się zaraz do dzieła. Blaisois patrzył z podziwem i niecierpliwością zarazem, od czasu od czasu udzielał dobrej rady, jak prędzej gwóźdź wyjąć lub deskę podważyć. Po niedługiej chwili, Mousqueton oderwał trzy deski.
— Oho! — wyrzekł Blaisois.
Mousqueton nie był podobny do owej żaby w bajce, która sądziła się większą, niż była rzeczywiście.
Niestety, potrafił nazwisko swe zmniejszyć o jednę trzecią, lecz nie mógł tego dokazać z żołądkiem.
Próbował wtłoczyć się w otwór zrobiony, lecz przekonał się ze smutkiem, iż potrzeba wyjąć jeszcze kilka desek, aby dziura odpowiadała jego objętości.
Westchnął ciężko i zabrał się do roboty.
Grimaud skończył właśnie rachować, podniósł się, z wielkiem zajęciem patrzył na usiłowania Mousquetona, aby się dostać do ziemi obiecanej.
— Ja przejdę — wymówił nakoniec.\
— To prawda, — rzekł Mousqueton, obrzucając wzrokiem długą i cienką postać przyjaciela, — ty przejdziesz, z łatwością nawet.
— Idź zatem, Grimaud, — dodał, podając mu dzbanek i świderek.
— Umyj szklanki. — wymówił Grimaud.
Następnie uśmiechnął się przyjacielsko do Mousquetona, jakby przepraszając, iż dokończy dzieła tak świetnie zaczętego przez przyjaciela; pochylił się, wślizgnął jak jaszczurka przez otwór i znikł z oczu towarzyszy.
Blaisois gębę otworzył z podziwu.