Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/679

Ta strona została przepisana.

szę śmiertelną zdaje mi się, że tym razem wszystko skończone.
— Do mnie, milordzie!... na pomoc!... ratujcie!... — dał się słyszeć głos żałosny.
Spojrzeli po sobie... Athos nawet zadrżał.
— To on, to jego głos!... — powiedział.
Wszyscy milczeli, bo wszyscy, jak Athos głos ten poznali.
Za chwilę można było odróżnić głowę ludzką. Człowiek zbliżał się, prując gwałtownie fale.
Athos wyciągnął rękę i wskazał go towarzyszom.
— Tak, tak — rzekł d‘Artagnan — widzę go...
— Jeszcze on!... — odezwał się Porthos — oddychając, jak miech kowalski. Do licha!... czyż on z żelaza?...
— O mój Boże!... — szepnął Athos.
Aramis i Athos rozmawiali po cichu.
Mordaunt dał kilka pchnięć i podnosząc rękę do góry na znak, iż wzywa ratunku:
— Litości!... panowie, litości, błagam w imię nieba!... siły mnie opuszczają, śmierć się zbliża!...
Głos wzywający ratunku drgał tak boleśnie, iż obudził współczucie w sercu Athosa.
— O!... nieszczęśliwy!... — mruknął.
— Dobryś!... — rzekł d‘Artagnan — brakuje tylko, ażebyś go żałował!... Zdaje mi się na prawdę, że ku nam płynie. Myśli może, że go zabierzemy!... Wiosłuj, Porthos, wiosłuj.
Dla przykładu d‘Artagnan zanurzył wiosło w morze; dwa silne pchnięcia odsunęły barkę o jakie dwadzieścia sążni.
— O!... wy nie opuścicie mnie!... nie dacie zginąć!... zlitujecie się nad nieszczęśliwym!... — zawołał Mordaunt.
— O!... O!... — rzekł Porthos do Mordaunta — zdaje mi się, że nakoniec masz na coś zasłużył, mój ruchu, i niema dla ciebie innego wyjścia, jak drzwi do piekła...
— O!... Porthos!... — szepnął hrabia de la Fére.
— Daj mi pokój, Athosie; doprawdy, śmiesznym się stajesz z wiecznemi twojemi szlachetnościami!... Otóż oświadczam ci, niech się poważy zbliżyć o dziesięć kroków do barki, a rozwalę mu łeb uderzeniem wiosła.
— Łaski!... panowie... nie uciekajcie... łaski błagam., zlitujcie się nademną!... — wołał młody człowiek oddy-