Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/681

Ta strona została przepisana.

Fére, chcesz zginąć przez niego, otóż ja, twój syn, jak mnie nazywasz, nie pozwolę na to.
Pierwszy to raz d‘Artagnan odmówił prośbie Athosa, jaką ten do niego zanosił, nazywając synem swoim.
Aramis z zimną krwią dobył szpady, którą w zębach wyniósł ze statku.
— Jeżeli ujmie ręką za krawędź — rzekł — utnę mu ją, jako należy się królobójcy.
— O panowie!... — zawołał Athos głosem, któremu nie podobna się było oprzeć, — bądźmy ludźmi, chrześcijanami!..
D‘Artagnan westchnął, a raczej jęknął; Aramis opuścił szpadę, Porthos usiadł napowrót.
— Przypatrzcie się — ciągnął Athos — śmierć wyryła swe piętno na jego twarzy; chwila jeszcze, a pójdzie na dno przepaści. O!... nie obciążajcie mnie strasznym wyrzutem; przyjaciele moi, nie zmuszajcie, abym umarł ze wstydu; darujcie mi życie tego biedaka; będę was błogosławił, będę was...
— Umieram!... — mruczał Mordaunt — ratunku!... ratunku!...
— Odwleczmy to choć na minutę — rzekł Aramis, nachylając się na lewo do d‘Artagnana; — rób wiosłem — dodał — pochylając się na prawo do Porthosa.
Porthos uderzył wiosłem, lecz ponieważ sam tylko to zrobił, łódź zakręciła się jedynie i zbliżyła jeszcze Athosa do tonącego.
— Panie hrabio de la Fére!... — krzyknął Mordaunt — do ciebie się udaję!... ciebie błagam jedynie!... Zmiłuj się nademną!... Gdzie jesteś hrabio de la Fére... Nie widzę już... umieram!... ratujcie!... ratujcie!...
— Oto jestem — rzekł Athos, wychylając się, i podał rękę Mordauntowi, z godnością i szlachetnością właściwą mu w każdem poruszeniu — ujmij pan tę rękę i wejdź do nas.
— Wolę nie patrzeć — rzekł d‘Antagnan — wstręt mam do takiej słabości.
Odwrócił się do dwóch przyjaciół, którzy wcisnęli się w głąb barki, jak gdyby bali się dotknąć tego, któremu Athos rękę podawał.
Mordaunt uczynił wysiłek ostatni, porwał rękę wycią-