Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/685

Ta strona została przepisana.

my w tej chwili jesteśmy sami na morzu, pośród nocy, bez przewodnika, w wątlej łodzi. Niech tylko wiatr silniejszy przewróci szalupę — a jesteśmy zgubieni!
Mousqueton westchnął ciężko.
— Niewdzięczny jesteś, d‘Artagnanie — rzekł Athos — wątpisz w Opatrzność w chwili, gdy właśnie ocaliła nas cudownym sposobem. Czy sądzisz, że wyprowadziła nas z tylu okropnych niebezpieczeństw, aby opuścić następnie? O nie!... Od samego początku wieje wiatr zachodni... nie zmienia się... to nas uratuje. Athos poszukał gwiazdy polarnej.
— Oto Wóz Wenery, a zatem Francja w tamtej stronie. Oddajmy się na wolę wiatru, dopóki nie zmieni kierunku, popychać nas będzie do brzegów Calais lub do Boulogne. Jeżeli szalupa się przewróci, poradzimy sobie przecie; silni jesteśmy, pływamy dobrze, oprócz jednego; odwrócimy ją, lub uczepimy się do niej, jeśli odwrócenie będzie nad siły nasze. Jesteśmy na szlaku wszystkich okrętów, idących z Duwru do Calais, i z Portsmouth do Boulogne: gdyby na wodzie zostawały ślady, widzielibyśmy tu dolinę, wyrżniętą ich przejściem. Niepodobna także, abyśmy do rana nie napotkali choćby łodzi rybackiej, która nas zabierze...
— A jak nie napotkamy i wiatr zacznie dąć z północy?
— Wtedy — rzekł Athos — będzie co innego zupełnie, dostaniemy się do lądu po drugiej stronie Atlantyku.
— To znaczy, że pomrzemy z głodu — odezwał się Aramis.
— To więcej, niż prawdopodobne — rzekł hrabia de la Fére.
Mousqueton westchnął po raz drugi, lecz boleśniej, niż pierwszym razem.
— Co ulicha! Mouston — zapytał Porthos — co ci jest, jęczysz i jęczysz ciągle? stajesz się nudny, mój kochany!...
— Zimno mi, proszę pana — odparł Mousqueton.
— To niepodobna — rzekł Porthos.
— Niepodobna?...
— Ma się rozumieć. Jesteś cały oblany sadłem, a to zimna nie przepuszcza. Coś innego w tem jest, no dalej, powiedz otwarcie.