Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/691

Ta strona została przepisana.

— Niema najmniejszej wątpliwości; jak ich zaaresztują, to wpakują do Bastylji; z nami inaczej postąpią, nas czeka plac Gréve...
— Oho!... — rzekł Porthos — strasznie daleko Stamtąd do baranowskiej korony, którąś mi obiecał, kochany d Artagnan!
— Ba! może nie tak daleko, jak przypuszczasz: Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu...
— Dlaczegóż to nam grozi więcej, niż Athosowi i Aramisowi?... — zapytał Porthos.
— Całą ich winą, że udali się do Anglji z polecenia królowej Henryki, my zaś zdradziliśmy Mazariniego; ponieważ wysłał nas do Cromwella, a my przyłączyliśmy się do partji króla Karola.
— Na honor, to wszystko prawda — rzekł Porthos lecz jak możesz przypuszczać, kochany przyjacielu, ażeby przy tylu ważnych zajęciach, generał Cromwell miał czas myśleć...
— Cromwell myśli o wszystkiem, Cromwell ma czas na wszystko; wierz mi, kochany przyjacielu, my też nie traćmy naszego czasu, bo jest bardzo dla nas drogim. Będziemy bezpieczni, dopiero po widzeniu się z Mazarinim, i to jeszcze...
— Do djabła!... — rzekł Porthos — co my powiemy temu Mazariniemu?
— Pozwól działać, mam ja plan gotowy: ten zwycięża, kto ma ostatnie słowo. Cromwell jest bardzo silny, Mazarini bardzo chytry, lecz wolę z nimi mieć do czynienia, niż z nieboszczykiem Mordauntem.
— Na honor, bardzo przyjemnie powiedzieć „nieboszczyk Mordaunt“, lecz dalej, w drogę.
Nie tracąc czasu obaj skierowali się przez pola w stronę drogi wiodącej do Paryża. Mousqueton szedł za nimi; drżał on z zimna noc całą, lecz zato teraz, po kwadransie marszu, było mu już za ciepło.