Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/697

Ta strona została przepisana.

— Nie panie, pewny jestem, że nie powrócił do stolicy; a zresztą, może został w Saint-Germain.
— Wątpię, albowiem naznaczyliśmy sobie spotkanie w oberży pod, „Koźlęciem“.
— Wstępowałem tam dziś właśnie.
— Czy piękna Magdalena nie miała od niego żadnej wiadomości?... — zapytał Aramis z uśmiechem.
— Nie, panie, a nawet nie będę okrywał, że zdawała się być bardzo zaniepokojoną.
— Nic w tem dziwnego, że go jeszcze niema — rzekł Aramis — my bardzo prędko podróżowaliśmy. A teraz pozwól, drogi Athosie, nie będę już pytał o naszego przyjaciela, tylko powinszuję panu Planchetowi.
— O!... łaskawy panie — rzekł Planchet z ukłonem.
— Jesteś, jak widzę, porucznikiem.
— Porucznikiem, z obietnicą zostania kapitanem.
— Bardzo pięknie — mówił Aramis — jakimże sposobem tyle zaszczytów spadło na ciebie?...
— Panowie wiecie zapewne, że ja to pomogłem do ucieczki hrabiemu de Rochefort.
— A jakże... wiemy!... sam opowiadał nam o tem.
— Przy tej sposobności, o mało mnie Mazarini nie powiesił, co, ma się rozumieć, wyrobiło mi ogromną popularność.
— Słyszałem — odezwał się Athos — iż macie za sobą bardzo wielu dostojnych panów.
— Oczywiście. Mamy, jak panowie wiecie zapewne, księcia de Conti, księcia de Longueville, księcia de Beaufort, księcia d‘Elboeuf, księcia de Bouillon, księcia de Chevreuse, pana de Brissac, marszałka de La Mothe, pana de Luynes, margrabiego de Vitry, księcia de Marsillac, margrabiego de Noirmoutier, hrabiego de Fisque, margrabiego de Laigues, hrabiego de Montrésor, margrabiego de Sévigne, i wielu, wielu innych!
— A pan Raul de Bragelonne?... — zapytał Athos głosem wzruszonym, — d‘Artagnan mówił mi, iż wyjeżdżając polecił go tobie, kochany Planchecie?...
— Tak, panie hrabio, jak własnego syna, i mogę zaręczyć, iż nie spuszczałem go z oka, ani na jednę chwilę...
— A zatem — podjął Athos, zmienionym z radości głosem — zatem zdrów jest?... nic mu się nie przytrafiło?.
— Nie, panie.