że jutro stajesz na czele wyprawy wielkiej doniosłości, a mianowany będąc przez księcia pana i zatwierdzony przez królową, do jutra wieczorem nie możesz sobą rozporządzać.
— Niech i tak będzie — rzekł Aramis. — Zatem pojutrze rano się spotkamy.
— Pojutrze rano — przerwał Chatillon — to za długo czekać, moi panowie.
— Nie moja to wina — rzekł Aramis — nie ja oznaczam termin, nie ja żądam zwłoki; tem bardziej — dodał — iż prawdopodobnie moglibyśmy się spotkać w onej potyczce?
— Tak, masz pan rację — zawołał Chatillon — z całą przyjemnością, jeżeli zadacie sobie fatygę i przyjdziecie aż pod bramy Charenton.
— O! panie, aby mieć zaszczyt spotkać się z tobą, poszedłbym na koniec świata, tem bardziej pójdę te parę mil...
— Więc do jutra, panie.
— Niezawodnie. Teraz idźcie, panowie, do swojego kardynała, lecz wpierw przysięgnijcie na honor szlachecki, iż nie powiecie mu o naszym powrocie do Paryża.
— Jakto, stawiacie warunki?
— Cóż w tem dziwnego?
— Zwycięzcom jedynie to prawo służy, a panowie przecie nie jesteście nimi.
— A zatem rozstrzygnijmy tę sprawę na miejscu. Nam to wszystko jedno, nie dowodzimy jutro żadną wyprawą.
Chatillon i Flamarens spojrzeli na siebie; tyle było ironji w słowach i gestach Aramisa, iż Chatillon głównie z trudnością hamował gniew i oburzenie.
— Niech-że już tak będzie — rzekł nakoniec — kimkolwiek byłby nasz towarzysz, nie dowie się o niczem. Lecz przyrzeknijcie, panowie, stawić się jutro w Charenton.
— O! bądź pan spokojny — odparł Aramis.
Czterej panowie pożegnali się ukłonem.
— Nie gniewam się wcale — rzekł Aramis — że odłożyli rozprawę do jutra. Coś lepszego mamy do zrobieni dziś wieczorem.
— Cóż takiego?
Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/704
Ta strona została przepisana.