Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/705

Ta strona została przepisana.

— A przez Bóg żywy, toż powinniśmy ująć Mazariniego!
Athos wydął usta z pogardą.
— Wiesz dobrze, Aramisie, że nie lubię takich awantur.
— Dlaczego?
— Strasznie to pachnie podejściem.
— Doprawdy, Athosie, dziwny byłby z ciebie generał armji; biłbyś, się tylko przy świetle słońca, kazałbyś uprzedzić nieprzyjaciela o chwili ataku i strzegłbyś się napadać w nocy, aby cię nie posądzono o podejście.
Athos uśmiechnął się.
— Myślę, że nie powinieneś był wymagać od tych panów przysięgi, iż nic nie powiedzą kardynałowi, bo tym sposobem przyjąłeś zobowiązanie, że także będziesz siedział cicho.
— Nie zobowiązywałem się do niczego... Lecz chodźmy już, Athosie, chodźmy co żywo...
— Dokąd?
— Do pana de Beaufort, lub do pana de Bouillon, przedstawimy im całą sprawę.
— Dobrze, lecz pod warunkiem, że zaczniemy od koadjutora. To przecież ksiądz i rozumny, zna się na tem, co zgadza się z sumieniem.
— A!... — rzekł Aramis — on wszystko popsuje, wszystko obróci na swoją korzyść; proszę cię, zamiast zaczynać, skończmy na jego zdaniu.
Athos znów się uśmiechnął.
— Dobrze już, dobrze! od kogóż więc zaczniemy?
— Jeżeli pozwolisz, od pana de Bouillon, do niego mamy najbliżej.
— Pozwól mi tylko na rzecz jednę.
— Na jaką?
— Wstąpię naprzód do hotelu pod „Karolem Wielkim“ i uściskam Raula.
— Z największą chęcią; idę z tobą, uściskamy razem tego drogiego chłopaka.
Lecz nie zastali już Raula w hotelu pod „Karolem Wielkim“; dostał on tego samego dnia wezwanie od księcia, dowodzącego armją królewską, i wyjechał natychmiast razem z Olivanem.