Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/715

Ta strona została przepisana.

— Wychodzą z Ulicy Barana...
— Dobosze na czele, zupełnie jak rzeczywista armja; spojrzyj na tego zucha, jak się kołysze, jak się przepina!...
— Hm!... — mruknął Grimaud.
— Co?... — zapytał Athos.
— Planchet, panie.
— Wczorajszy porucznik — rzekł Aramis — dzisiaj kapitanem, a jutro z pewnością będzie pułkownikiem; za tydzień najdalej nasz zuch zostanie generałem.
Athos i Aramis w tę samą stronę dążyli, pojechali zatem razem z Planchetem.
Planchet wcale zręcznie manewrował swoim oddziałem na placu i ustawił go za długą linją mieszczan, zgromadzonych na ulicach przedmieścia Ś-go Antoniego i oczekujących wezwania do boju.
— Gorący będziemy mieli dzień — odezwał się Planchet wyzywająco.
— Z pewnością — odparł Athos — tylko strasznie jakoś daleko od nieprzyjaciela stoicie.
— O, panie!... zbliżymy się — rzekł jeden z dziesiętników.
Aramis salutował po rycersku i zwrócił się do Athosa.
— Nie myślę wcale obozować na placu, razem z tą hołotą; czy zgodzisz się wysunąć trochę naprzód?... zobaczymy przynajmniej, co się dzieje.
— A wreszcie, pan de Chatillon nie przyjdzie szukać cię na Placu Królewskim, wszak prawda?... Ruszajmy zatem, mój przyjacielu.
Athos dał ostrogę koniowi i pomknął ku Charenton, jadąc wzdłuż przedmieścia, potem doliną Fécamp, pokrytą czarną masą zbrojnego mieszczaństwa. Aramis nie pozostał w tyle.