Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/717

Ta strona została przepisana.

propozycji, jakie pan Mazarini kazał przedstawić wczoraj wieczorem paryżanom.
— A jeżeli układy zostaną zerwane — rzekł Athos — będziecie próbowali zająć Charenton?...
— Taki otrzymałem rozkaz; dowodzę pierwszym szturmem i będę dokładał wszelkich starań, ażeby mi dobrze poszło.
— Panie — rzekł Athos — ponieważ dowodzisz oddziałem kawalerji...
— Przepraszam!... jestem wodzem naczelnym.
— Tem lepiej. Znasz pan zapewne wszystkich swoich oficerów; przynajmniej tych, którzy się czemś odznaczają.
— O tak, prawie wszystkich.
— Bądź tak dobry powiedzieć mi, czy nie masz pod swoimi rozkazami kawalera d‘Artagnana, porucznika muszkieterów.
— Nie, panie, niema go pomiędzy nami; od sześciu tygodni opuścił Paryż, i udał się do Anglji.
— Wiedziałem o tem, lecz sądziłem, że już powrócił.
— Nikt z nas nie widział go jeszcze. Mogę panom tem pewniej zaręczyć, że muszkieterowie do nas należą, i że pan Cambon zastępuje d‘Artagnana.
Przyjaciele spojrzeli na siebie.
— Słyszysz?... — rzekł Athos.
— To dziwne!... — odparł Aramis.
— Musiało, im się coś złego w drodze przytrafić.
— Dziś mamy ósmy; wieczorem upływa termin na znaczony. Jeżeli wieczór nie dowiemy się czego, jutro rano wyruszymy i odwracając się — cóż to za hałas za nami!... — dodał.
— Rzeczywiście, oddział kawalerji tu idzie — rzekł Chatillon.
— Poznaję pana koadiutora, po kapeluszu z godłami Frondy.
— A ja pana de Beaufort, po białych piórach.
— Pędzą galopem... Książę pan z nimi... Ah!... otóż ich opuszcza.
— Biją pobudkę!... — zawołał Chatillon. — Słyszycie?... trzeba się dowiedzieć, co to znaczy.
Żołnierze biegli do broni w kozłach, kawalerja siadała na konie, trąbki grały, bębny biły na alarm.
— Panowie — rzekł Chatillon — widocznie zawieszenie