Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/718

Ta strona została przepisana.

broni zniesione; bić się będą. Wracajcie do Charenton, albowiem za chwilę przypuszczę szturm. Oto już sygnał dany przez księcia pana.
Właśnie trębacz po trzykroć wygłosił pobudkę książęcą.
Athos i Aramis zawrócili na miejscu i pojechali przywitać koadjutora i pana de Beaufort. Pan de Bouillon zaś przy końou układów dostał tak strasznego ataku podagry, iż musiano go w lektyce odstawić do Paryża. Lecz za to książę d‘Elhoeuf, otoczony jak sztabem swemi czterema synami, przebiegał szeregi armji paryskiej.
— Ten Mazarini jest prawdziwą hańbą Francji!... — mówił koadjutor, ściągając pas od pałasza, jaki, według mody dawnych prałatów wojskowych, nosił na sukni arcybiskupiej, — to jest przybłęda, chcący rządzić krajem, jak krowiarnią. Niema nadziei spokoju dla Francji, póki on się tu znajduje.
— Widocznie, nie porozumiano się jeszcze co do koloru kapelusza — mruknął Aramis.
W tej samej chwili pan de Beaufort podniósł szpadę w górę.
— Panowie — wyrzekł — napróżnośmy dyplomatyzowali, pragnęliśmy uwolnić się od tego mazgaja Mazariniego, lecz królowa tak jest obałamucona, iż chce koniecznie, by nadal był ministrem; pozostaje nam zatem jedyna ucieczka, a tą jest przetrzepać mu skórę...
— Dobryś! — rzekł koadjutor, — otóż to zwykłe krasomówstwo pana de Beaufort!
— To tylko szczęśliwie, — odezwał się Aramis, że wady wymowy naprawia ostrzem szpady.
— Eh! — rzekł koadjutor z pogardą, — przysięgam wam, że w całej tej wojnie bardzo blado wygląda.
I podniósł także szpadę:
— Panowie! — zawołał, — oto nieprzyjaciel idzie na nas, spodziewam się, że spotkamy go na pół drogi? I nie patrząc, czy ma kogo za sobą, czy nie, puścił się naprzód. Po upływie pół godziny, bój wrzał we wszystkich punktach. Koadjutor, którego sława odwagi pana de Beaufort do wściekłości doprowadzała, rzucił się w odmęt i osobiście dokazywał cudów waleczności.
Z ośmiuset ludźmi rzucił się na trzy tysiące wojska, które cofnęło się narazie, a potem całą masą napadło na