Athos powracał wciąż do projektu udania się prosto do królowej.
— Kochany przyjacielu, ponieważ upierasz się przy tem szaleństwie, uprzedź mnie proszę, choć o jeden dzień wcześniej — rzekł Aramis.
— Dlaczegóż to?
— Skorzystam ze sposobności i wyjadę złożyć wizytę w Paryżu.
— Komu?
— Albo ja wiem? Może pani de Longueville. Ma ona tam wielką władzę i nie odmówi swej pomocy. Donieś mi tylko przez kogo, czy jesteś uwięziony, a wtedy postaram się uczynić, co tylko będę mógł...
— Dlaczego razem ze mną nie chcesz być uwięziony?
— Nie chcę, nie, dziękuję...
— Gdy złączeni bodziemy we czterech, sądzę, że nawet w więzieniu nic nie ryzykujemy. Po upływie dwudziestu czterech godzin będziemy wolni.
— Mój drogi, odkąd zabiłem Chatillona, bożyszcze pań z przedmieścia Saint-Germain, za wiele blasku otacza moją osobę, abym się nie bał więzienia podwójnie.
Przy tej okazji, królowa gotowaby była usłuchać rady Mazariniego, a on poradziłby z pewnością, aby mnie pod sąd oddać.
— Więc myślisz, Aramisie, że ona tak bardzo kocha tego Włocha?
— Przecież kochała Anglika.
— E! mój drogi, i ona jest kobietą!
— O nie, mylisz się, Athosie, ona jest królową!
— Kochany przyjacielu, poświęcam się i idę prosić o posłuchanie u Anny Austrjackiej.
— Bądź zdrów, Athosie, zajmę się zebraniem oddziału zbrojnego.
— Co myślisz robić?
— Powrócić i oblegać Reuil.
— Gdzież się spotkamy?
— U stóp szubienicy dla kardynała.
Dwaj przyjaciele rozstali się; Aramis powracał do Paryża, Athos poszedł starać się o audjencję u królowej.
Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/731
Ta strona została przepisana.