Było coś w głosie Anny, co go uderzyło, czuć było groźbę pod obietnicą. Oczekiwał więc w jednej z komnat przylegających do gabinetu, w którym otrzymał posłuchanie, aby mu przyprowadzono d‘Artagnana i Porthosa, lub ażeby mu drogę do nich wskazano. Oczekując tak, zbliżył się do okna i patrzył bezmyślnie na podwórze. Zobaczył deputację paryżan, która przychodziła oznaczyć stanowczo miejsce do narad i zarazem pożegnać królową. Byli tam radcy parlamentu, prezydujący, adwokaci, a pomiędzy nimi kuku ludzi uzbrojonych. Liczna eskorta oczekiwała ich za kratą pałacową.
Athos patrzył uważniej, bo ktoś w tłumie wydał mu się znany; wtem uczuł lekkie dotknięcie ramienia.
Odwrócił się szybko.
— O!... pan de Comminges!... — powiedział.
— Tak, panie hrabio, ja sam, i obarczony sprawą, za którą zgóry przepraszam szanownego pana.
— Cóż to takiego?... — zapytał Athos.
— Racz oddać mi szpadę, panie hrabio.
Athos uśmiechnął się i okno otworzył.
— Aramisie!... — zawołał.
Jakiś szlachcic obrócił się, ten sam właśnie, któremu Athos się przyglądał. Ukłonił się hrabiemu przyjaźnie.
— Aramisie — powiedział Athos — jestem aresztowany.
— Dobrze — odparł flegmatycznie Aramis.
— Panie — mówił Athos, zwracając się do Comminges‘a i podając mu z elegancją rękojeść szpady — oto broń moja. Dokąd mnie pan zaprowadzisz?...
— Do mego pokoju — odparł Comminges. — Królowa sama wskaże, gdzie mam pana umieścić.
Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/735
Ta strona została przepisana.