Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/738

Ta strona została przepisana.

— Czyż nie jestem królem prawie — ciągnął Mazarini — a nawet królem Francji? Zaręczam pani, że moja sutanna, rzucona w nocy nu łoże królewskie, podobna jest bardzo do płaszcza królewskiego.
Było to jedno z upokorzeń, jakie Mazarini najczęściej w twarz jej ciskał, i pod którem zawsze uginała się duma i wstyd królowej.
Anna patrzyła z rodzajem trwogi w groźne oblicze kardynała, który w tej chwili urósł niejako.
— Panie — rzekła — czyż nie powiedziałam, i czyż nie słyszałeś, co mówiłam, że zrobisz, co ci się tylko podoba?
— W takim razie — odparł Mazarini — sądzę, iż powinno mi się podobać zostać tam, gdzie jestem. Nietylko to mój interes, lecz, ośmielę się powiedzieć, w tem jest zbawienie pani.
— Zostań pan zatem, niczego więcej nie pragnę; lecz, zostawszy, nie pozwól, aby mnie znieważano.
— O! rozumiem panią. Mówisz o wspomnieniach, jakie wywołują wiecznie ci czterej szlachcice... Mamy ich przecież w ręku, uwięzionych — a dosyć oni nabroili, abyśmy ich potrzymali, jak długo nam to będzie potrzebne. Jeden z nich jeszcze umknął nam i zucha udaje. Lecz, do djabła! damy i temu radę i zdołamy go połączyć z kolegami.
— Dopóki są w więzieniu — rzekła Anna Austrjacka, dopóty będzie dobrze — lecz przecież wyjdą kiedyś?
— Tak, jeżeli Wasza Królewska Mość rozkaże wolność im powrócić.
— A!... — ciągnęła Anna, odpowiadając myślom swoim — ah! tutaj można dopiero żałować Paryża.
— Dlaczegóż to? — Bastylji, mój panie, silnej i jak grób milczącej.
— Pani, przy konferencjach odzyskujemy pokój; z pokojem mamy już Paryż, z Paryżem Bastylję; naszych czterech rycerzy zgnije w niej ze szczętem!
Anna Austrjacka zmarszczyła nieco czoło, podczas gdy Mazarini całował jej rękę na pożegnanie.