Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/744

Ta strona została przepisana.

— Porthos, zastanów się, tacy ludzie jak my, w ten sposób się nie uwalniają.
— O, na honor, — odparł Porthos, — jabym tam użył z czystem sumieniem tego sposobu, jakim ty zdajesz się gardzić tak bardzo.
D‘Artagnan wzruszył ramionami.
— A potem, — rzekł, — wyjść z tego pokoju to jeszcze nie wszystko...
— Kochany przyjacielu, — rzekł Porthos, — zdaje mi się, żeś w trochę lepszym humorze, niż wczoraj. Wytłumacz mi zatem, dlaczegóż to nie dosyć, aby wyjść stąd tylko?
— Dlatego, że, nie mając broni, ani hasła, nie uszlibyśmy pięćdziesięciu kroków i wpadli w ręce straży.
— Pomordowalibyśmy straże i broń im zabrali.
— Tak, lecz przed zamordowaniem... a wierz mi, szwajcary, to twarde łby... krzyczeliby, lub chociaż jęczeli, a to sprowadziłoby cały odwach; obsadzonoby nas i wzięto jak lisy w jamie, nas, którzy za lwy uchodzimy, i rzuconoby w jakie podziemie forteczne, skąd nie widzielibyśmy nawet ołowianego nieba Reuil.
— Mojem zdaniem, uchodźmy stąd — rzekł Porthos.
— Czy wiesz, mój drogi, dlaczego pasztetnicy nigdy nie pracują własnemi rękami?
— Nie wiem, — rzekł Porthos, — lecz bardzo chciałbym się dowiedzieć.
— Ponieważ wobec czeladników swoich boją się skompromitować, przypalić jakie ciastko, zwarzyć śmietankę...
— A dalej?
— Wyśmieliby ich, a panowie majstrzy nie powinni być śmieszni, nigdy...
— Jakaż jest styczność pomiędzy nami a panami majstrami?
— Ponieważ każde przedsięwzięcie powinno nam się udać, nie zaś na wyśmianie narazić. W Anglji ostatecznie spudłowaliśmy, pobito nas, a to jest wielka plama na naszej reputacji.
— Ktoż taki nas pobił? — zapytał Porthos.
— Mordaunt.
— Tak, lecz za to utopiliśmy pana Mordaunta.
— Wiem o tem; to nas rehabilituje w opinji potomności, jeżeli potomność będzie się nami zajmować. Lecz po-