słuchaj Porthosie: chociaż Mordaunt był nie do pogardzenia, Mazarini jest z wielu względów mocniejszy od Mordaunta, nie utopimy go tak łatwo. Otóż, strzeżmy się i trzymajmy ostro, albowiem, — dodał d‘Artagnan z westchnieniem, — we dwóch warci jesteśmy ośmiu może, lecz nie znaczymy tyle, co tych czterech, co to wiesz...
— O prawda! — rzekł Porthos, wzdychając także.
— A zatem, Porthosie, zrób tak jak ja, spaceruj i łaź wzdłuż i wszerz, dopóki nie usłyszymy o naszych przyjaciołach, lub dopóki ci jaka dobra myśl nie przyjdzie do głowy; lecz, na miły Bóg, nie śpij ciągle, jak dotąd: nic tak, jak sen, nie wpływa na ociężałość umysłu. Co się tyczy tego, co nas spotkać może, to zapewne nic tak strasznego, jak sądziliśmy z początku. Myślę, że Mazarini nie utnie nam głowy, bo w takim razie musiałby wprzód proces wytoczyć; proces narobiłby hałasu, a hałas ściągnąłby naszych przyjaciół; nie pozwolą oni Mazariniemu na swojem postawić...
— Ah! jak ty ślicznie dowodzisz! — rzekł Porthos z uwielbieniem.
— O tak, wcale nieźle, — odparł d‘Artagnan. — A potem, widzisz, mój drogi, jeżeli procesu nie wytoczą, jeżeli nam łbów nie pościnają, to muszą nas tu trzymać, lub gdzieindziej przetransportować.
— Tak, muszą koniecznie, — rzekł Porthos.
— Otóż niepodobna ażeby Aramis, ten chytry szermierz, i Athos, mądry szlachcic, nie odkryli miejsca pobytu naszego. A wtedy, na honor, będzie czas na wszystko...
— Uspokoiłeś mnie, d‘Artagnanie.
— Zatem naśladuj mnie i bądź wesoły; żartujmy ze strażą; bawmy żołnierzy, ponieważ nie mamy sposobu ich przekupić. Bądź z nimi przyjemny i łagodny, Porthosie, gdy przyjdą pod nasze okna. Dotąd zawsze pokazywałeś im pięść; a wierzaj mi, o ile ta pięść jest większą i wzbudzającą szacunek, o tyje mniej przyjemną przy zawieraniu przyjaznych stosunków. Ah! wielebym dał za to, by posiadać obecnie choć pięćset luidorów!
— I ja także, — rzekł Porthos, chcąc dorównać d‘Artagnanowi w hojności, — ja dałbym za to... sto pistolów.
Dwaj więźniowie rozmawiali tak właśnie, gdy wszedł Comminges, przed nim sierżant i dwóch ludzi nieśli kolację, w koszu pełnym półmisków.
Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/745
Ta strona została przepisana.