Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/753

Ta strona została przepisana.

— Pełniuteńką; ofiaruję ją koledze, jeżeli za moje zdrowie wypijesz.
— O pardzo proszę — rzekł żołnierz, przysuwając się.
— Przyjdź i weź ją, przyjacielu — dodał gaskończyk.
— Najchętniej. Zdaje się, sze tam jest ławka.
— O!... mój Boże, tak; możnaby sądzić, że ją umyślnie postawiono... Wejdź na nią... Tak, dobrze... trafiłeś, przyjacielu.
D‘Artagnan zakaszlał.
W tej samej chwili Porthos spuścił rękę; uchwycił pięścią żelazną, jak obcęgami, za kark żołnierza, uniósł go, ściskając za gardło, przeciągnął przez otwór, nie zważając, że może go zadusić, i złożył na podłodze.
D‘Artagnan pozwolił mu tylko schwycić powietrza i zaraz go zakneblował pasem swoim i zabrał się do zdejmowania ubrania, z wprawą nabytą na polu bitwy.
— Ot jeden mundur i jedna szpada — przemówił Porthos.
— Zabieram je dla siebie — rzekł d‘Artagnan. Jeśli chcesz mieć drugi mundur i szpadę, musisz zacząć na nowo. Baczność!... Otóż drugi żołnierz wychodzi z odwachu, i zmierza w tę stronę.
— Zdaje mi się — rzekł Porthos — iż byłoby nieroztropnie używać tego samego sposobu. Do razu sztuka, jak powiadają. Nie uda się i wszystko przepadło. Sam wyjdę, porwę go niespodzianie i podam zakneblowanego.
— To daleko lepiej — odrzekł gaskończyk.
— Bądź gotów — rzekł Porthos, wyłażąc otworem.
Stało się, jak Porthos obiecał. Olbrzym zaczaił się na drodze, którędy żołnierz musiał przejść, złapał go za szyję, zakneblował usta, przesunął, jak mumję, przez wyłamaną kratę i sam wszedł za nim. Tak samo jak pierwszego, rozebrano i drugiego.
— Otóż — rzekł d‘Artagnan — udało się... Przymierzno, Porthosie, ubranie tego zucha. Wątpię, czy będzie w sam raz; na wypadek gdyby było za ciasne, nie kłopocz się, wystarczy ci płaszcz a przedewszystkiem kapelusz z czerwonemi piórami. Drugi żołnierz był na szczęście dosyć rosły, zatem oprócz kilku szwów, które popękały, reszta wcale dobrze przypadła. Przez jakąś chwilę słychać było jedynie szelest sukna; Porthos i d‘Artagnan ubierali się śpiesznie.