— Uczep się mojej ręki — zawołał d‘Artagnan — ja mocno trzymam się muru.
Porthos zrobił wysiłek, od którego aż mur zatrzeszczał i znalazł się także na jego wierzchołku.
— Panowie, dotrzymujcie kardynałowi towarzystwa — odezwał się d‘Artagnan — a ja pójdę wybadać grunt.
Dobył szpady i ruszył naprzód.
— Monsiniorze — rzekł — którędy iść należy, aby dostać się do gościńca? Zanim odpowiesz, rozważ najeżycie; bo gdybyś, Eminencjo, omylił się wypadkiem, pociągnęłoby to za sobą ważne niedogodności nietylko dla nas, lecz i dla ciebie, monsiniorze.
— Idź pan wzdłuż muru — rzekł Mazarini — a nie zabłądzisz z pewnością.
Trzej przyjaciele podwoili kroku, lecz wkrótce zmuszeni byli zwolnić; kardynał, pomimo najlepszych chęci, nie mógł za nimi nadążyć! Naraz d‘Artagnan natknął się na coś ciepłego, a to coś poruszyło się.
— Patrzcie!... — zawołał — koń!... konia znalazłem, panowie!
— I ja także!... — odezwał się Athos.
— I ja też!... — rzekł Porthos, wierny nakazowi nie wypuszczania z ręki kardynała.
— To się nazywa szczęście, monsiniorze — przemówił d‘Artagnan — w chwili, gdy Wasza Eminencja uskarżała się, iż musi iść pieszo...
Nie dokończył tych słów, gdy lufa pistoletu dotknęła jego piersi i ktoś z powagą odezwał się:
— Nie ruszaj!
— Grimaud!... — wykrzyknął — Grimaud! co ty tu robisz? Niebo cię nam zsłyła!
— Nie, panie — odparł zacny sługa — to pan Aramis kazał mi pilnować koni.
— Więc i Aramis jest tutaj?
— Tak, panie, od wczoraj.
— A co tu robicie?
— Stoimy na czatach.
— Ilu was jest?
— Sześćdziesięciu.
— Daj mu znać.
— Natychmiast, panie.
Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/764
Ta strona została przepisana.