— Szablą w drugiej ręce, walczył z dwoma muszkieterami, usiłując się przebić do drzwiczek powozu.
— Z drogi, mordioux!... — wrzasnął d‘Artagnan — z drogi!
Na krzyk ten, wódz podniósł głowę, lecz już zapóżno: cios d‘Artagnana dobrze był wymierzony; rapir przeszył mu piersi.
— A! ventre-saint-gris!... — krzyknął d‘Artagnan, lecz nie czas już było cofnąć uderzenie — hrabio — co tu robisz — u djabła?
— Spełniam moje przeznaczenie — rzekł Rochefort, padając na jedno kolamo. — Z trzech pchnięć twej szpady wyszedłem szczęśliwie, czwarte dobiło mnie nareszcie.
— Hrabio — z niejakiem wzruszeniem przemówił d‘Artagnan — uderzyłem, nie wiedząc, że to ty jesteś. Nie zniósłbym tego, byś umarł z uczuciem nienawiści dla mnie.
Rochefort wyciągnął do niego rękę. Ujął ją d‘Artagnan. Hrabia chciał mówić, lecz potok krwi z ust mu się rzucił; wyprężył się i skonał.
— Precz, hałastro!... — krzyknął d‘Artagnan. — Wódz wasz zabity, nie macie tu co robić.
D‘Artagnan z dwudziestoma muszkieterami przypuścił szarżę do ulicy du Coq, a zaburzenie jak dym się rozwiało. Pośpieszył teraz d‘Artagnan z pomocą Porthosowi, lecz i ten spełnił zadanie swoje równie sumiennie, jak d‘Artagnan.
Lewa strona powozu, równie jak prawa, uprzątnięta była należycie, i podniesiono już firankę po stronie Mazariniego, który, mniej wojowniczego ducha, aniżeli młodziutki król, przezornie rozkazał ją zapuścić.
Porthos wielce melancholijną miał minę.
— Po jakiemu wyglądasz, u djabła, Porthosie? jak na zwycięzcę dziwną przybrałeś postać?
— Ależ i ty wydajesz mi się wzruszony?... — odparł Porthos.
— Jest czego, mordioux! starego druha zabiłem.
— Doprawdy; kogóż to?
— Hrabiego de Rochefort!...
— Tak samo zupełnie, jak ja; zabiłem człowieka, którego twarz nie była mi nieznana; nieszczęściem, przez łeb go palnąłem i w jednej chwili twarz mu krwią spłynęła.
Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/788
Ta strona została przepisana.