Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/789

Ta strona została przepisana.

— A co tam, panie?... — zapytała królowa.
— Pani — odparł d‘Artagnan — droga oczyszczona, i Wasza Królewska Mość może wyruszyć.
Bez żadnego już wypadku przybył orszak do katedry a przed jej portykiem cały kler z koadjutorem na czele, oczekiwał króla, królowej i ministra, za których powrót szczęśliwy miano odśpiewać „Te Deum“.
Bazin, przybrany w szatę błękitną, z laską srebrem kutą w dłoni, i z miną wielce poważną strzegł wejścia do chóru. Nagle uczuł, iż ktoś ciągnie go za rękaw. Spuścił ku ziemi pobożne wejrzenie, w niebo przedtem wzniesione, i ujrzał Friqueta.
— Głupcze, jak śmiesz mi przeszkadzać w pełnieniu moich obowiązków?... — zapytał.
— Panie Bazin — szepnął Friquet — pan Maillard, wiesz przecie, ten, co wodę święconą podawał u św. Eustachego w całem tem zamieszaniu dostał szpadą w głowę; umierający, a chciałby wyspowiadać się, nim umrze, przed panem koadjutorem, który, jak mówią, ma władzę odpuszczania śmiertelnych grzechów.
— I on wyobraża sobie, że dla niego pan koadjutor będzie sobie przerywał?
— Bezwątpienia, gdyż, o ile się zdaje, koadjutor mu to obiecał.
— Kto ci powiedział?
— Sam pan Maillard.
— Widziałeś się z nim?
— Rozumie się: byłem przy tem, jak padł.
— Co tam robiłeś?
— Patrzcie państwo, krzyczałem: precz z Mazarinim! śmierć kardynałowi! na szubienicę włocha! Wszak pan tak mi krzyczeć kazałeś.
— Będziesz ty cicho, głupcze!... — szepnął Bazin, patrząc z niepokojem dokoła.
— Powiedział mi zatem pan Maillard: Ruszaj po pana koadjutora, Friquet, uczynię cię moim spadkobiercą, jeżeli mi go sprowadzisz. Sam powiedz, ojcze Bazinie spadkobiercą pana Maillarda, podawacza wody święconej ort św. Eustachego! hę? potem to już tylko ręce założyć! W każdym razie, wszystko mi jedno, chciałbym mu tę przysługę wyświadczyć; cóż wy na to, ojcze?
— Oznajmię panu koadiutorowi — odparł Bazin.