i wziął pół pistola. Dziecko schowało drobną monetę do kieszeni.
— No, teraz powiedz, dokąd pojechał?... — rzekł d‘Artagnan, przyglądając się z uśmiechem temu sprytnemu postępowaniu dziecka.
— Pojechał do Noisy...
— Skąd o tem wiesz?...
— O!... nie potrzeba było znów być tak mądrym. Poznałem konia: należy on do rzeźnika, który go od czasu do czasu wynajmuje panu Bazinowi. Otóż pomyślałem sobie, iż rzeźnik nie wynajmie konia, ażeby nie zapytał dokąd, chociaż nawet wie dobrze, że pan Bazin konia mu nie świśnie.
— I on ci powiedział, że pan Bazin...
— Pojechał do Noisy. Zresztą, zdaje się, że to już jego zwyczaj. Jeździ tam dwa lub trzy razy tygodniowo.
— Czy w Noisy jest jaki klasztor?...
— I jeszcze jaki wspaniały!... klasztor jezuitów!
— Wybornie!... — rzekł d‘Artagnan — niema wątpliwości.
— Więc pan zadowolony?...
— Tak. Jakże się nazywasz?
— Friquet.
D‘Artagnan wyjął z kieszeni karteczkę i zapisał nazwisko dziecka i adres szynkowni.
— Panie oficerze — zagadnął chłopiec — czy jeszcze więcej pół pistolów będzie można zarobić?...
— Może — odrzekł d‘Artagnan.
A ponieważ dowiedział się, czego wiedzieć chciał, zapłacił za miarkę hypokrasu, którego wcale nie pił, i ruszył żywo z powrotem na ulicę Tiquetonne.
Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/82
Ta strona została przepisana.