Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/86

Ta strona została przepisana.

— „To dobrze, zrobimy jak najlepiej“. I przy tych słowach wyszli ze stajni.
— Więc cóż to nas obchodzi?... — rzekł d‘Artagnan. — Takie historje zdarzają się codzień.
— I pewny pan jest, że to nie przeciw nam?
— Przeciw nam? a to dlaczego?
— O! niech pan sobie tylko przypomni ich słowa. „Poznałem jego służącego“, powiedział jeden z nich... to mogliby się stosować do mnie.
— No, a dalej?
— „Musi być w Noisy, albo przybędzie tam wieczorem“ — to musiało się odnosić do pana.
— Cóż dalej?
— Dalej książę powiedział: „Zwróć uwagę, że będzie przebrany po cywilnemu“, to już nie pozostawia mi żadnej wątpliwości, ponieważ pan jest po cywilnemu ubrany, nie jako oficer muszkieterów, i cóż pan na to powie?
— Niestety! mój drogi Planchecie — odrzekł d‘Artagnan, wzdychając — nie jestem już na nieszczęście w tych czasach, kiedy książęta czyhali na moje życie. A były to dobre czasy. Bądź spokojny, ci ludzie nie myślą o nas.
— Czy jest pan tego pewny?
— Ręczę ci.
— To dobrze; nie mówmy już o tem.
I Planchet powrócił na swe miejsce za d‘Artagnanem z tą wspaniałą ufnością, jaką zawsze pokładał w swym panu, a której lat piętnaście rozłączenia wcale nie nadwyrężyło.
Tak ujechano prawie milę. W końcu tej mili Planchet zbliżył się do d‘Artagnana.
— Proszę pana.... — odezwał się.
— Co?... — odparł tenże.
— Niech pan będzie łaskaw spojrzeć w tę stronę, — rzekł Planchet — czy nie wydaje się panu, iż tam w ciemności przesuwają się jakieś cienie? Niech pan posłucha; zdaje mi się, jakby słychać było nawet tętent koni.
— Niepodobna — rzekł d‘Artagnan — ziemia rozmokła od deszczu, jednak zdaje mi się, że coś widzę.
I przystanął, ażeby patrzeć i słuchać.
— Jeżeli nie słychać tętentu koni, proszę pana, to przynajmniej ich rżenie, o!..