Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/88

Ta strona została przepisana.

— Cicho!... — odrzekł d‘Artagnan — i w tem jedynem oknie zagasło światło.
— Słyszy pan?... — odezwał się Planchet.
— Rzeczywiście, co to za hałas? Był to jakby odgłos zbliżającego się huraganu. W tejże chwili dwa oddziały jeźdźców, każdy z tuzina ludzi złożony, wypadły z dwóch uliczek, ciągnących się przy gmachu, i zamykając wszelkie wyjście, otoczyły d‘Artagnana i Plancheta.
— A!... — zawołał d‘Artagnan, dobywając szpady i chroniąc się za swego konia, gdy Planchet wykonywał taki sam manewr — czyżby rzeczywiście, jak myślałeś, na nas się zmawiano.
— O!... mamy go! — rzekł jeździec, rzucając się na d‘Artagnana z obnażoną szpadą.
— Trzymajcie go!... — wyrzekł dobitnie czyjś głos.
— Niech Wasza ekscelencja będzie spokojny.
D‘Artagnan uznał, że nadeszła chwila stosowna, by wmieszać się do rozmowy.
— Hola! moi panowie — wyrzekł akcentem gaskońskim — czego chcecie, o co wam idzie?
— Zaraz się dowiesz — ryczeli jeźdźcy chórem.
— Stójcie! stójcie!... — zawołał ten, którego nazwano ekscelencją — stójcie, to nie jego głos.
— Ejże panowie — rzekł d‘Artagnan — czyżby przypadkiem wścieklizna panowała w Noisy? Ale strzeżcie się, bo uprzedzam, że pierwszego, który się zbliży na długość mojej szpady, a szpada moja długa, rozpłatam, jak nic.
Zbliżył się sam dowódca.
— Co tu robicie?... — wyrzekł głosem wyniosłym, jakby przywykłym do rozkazywania.
— A ty?... — rzekł d‘Artagnan.
— Proszę być grzecznym, albo się da nauczkę, bo jeżeli kto chce być szanowany, jak mu przystoi, to raczy zawsze wymieniać swe nazwisko.
— Pan nie chcesz swego wyjawić, bo kierujesz zasadzką — odrzekł d‘Artagnan — ale ja podróżuję spokojnie z lokajem i nie mam tedy powodu do ukrywania swego nazwiska.
— Dosyć! dosyć! jak się pan nazywasz?
— Powiem panu swe nazwisko, ażebyś wiedział, gdzie