— O czem tak myślisz, d‘Artagnanie — rzekł — i tak się uśmiechasz?
— Myślę, mój drogi, że, kiedy byłeś muszkieterem, zawsze wyglądałeś na księdza, a teraz, kiedy jesteś opatem, wielce wyglądasz mi na muszkietera.
— To prawda — rzekł Aramis z uśmiechem. — Wiesz, mój drogi d‘Artagnanie, że człowiek jest szczególnem zwierzęciem, złożonem z samych sprzeczności. Odkąd jestem opatem, marzę tylko o bitwie.
— To znać po twem umeblowaniu: masz tu rapiry wszelkich rozmiarów, tak że zadowolić mogą najwybredniejszych. Czy dobrze się jeszcze fechtujesz?
— Ja tak się fechtuję, jak ty niegdyś, a nawet może lepiej. Ja po całych dniach to tylko robię.
— A z kim?...
— Z doskonałym szermierzem, którego mamy tutaj!...
— Jakto, tutaj?...
— Tak, tutaj, w klasztorze, mój drogi. Wszystkiego potrochu znajdziesz w klasztorze jezuitów!
— To byłbyś zabił pana de Marsillac, gdyby się był zaatakował sam, zamiast przyjść na czele dwunastu ludzi.
— Naturalnie — zawołał Aramis — a nawet z dwudziestu ludźmi, gdyby mnie tylko nie poznano.
— Boże!... — szepnął d‘Artagnan — a toż on stał się jeszcze większym gaskończykiem odemnie.
Poczem dodał głośno:
— I cóż? mój drogi Aramisie, pytałeś, po co cię szukałem?...
Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/99
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XI
DWAJ GASPARDOWIE