już galopem dwóch swoich mułów, które zdawało się że podzielały gorączkę powszechną, żeby iśdź zabrać nowych ciekawych.
Przyśpieszyliśmy kroku. Chciałem widziéć, przed wejściem do cyrku, kaplicę gdzie się odprawia msza żałobna, aptekę i dwóch doktorów, zakrystyę i księdza, jednych w pogotowiu do dania pomocy ranionym drugiego do spowiadania umierających; ale nie mieliśmy już czasu, bo dał się słyszéć odgłos trąb zwiastujący że alguazil, rzucił posługaczowi cyrku klucze od Torila. Wzięliśmy nasze bilety; wtłoczyliśmy się w szeroką bramę, i z biciem serca, jakiego zawsze się doświadcza, kiedy widziéć mamy rzecz nie znaną i straszną, weszliśmy na wschody prowadzące do naszych galeryj.
Ostrzeżono mnie w téj chwili, że zaraz siódma wybije; muszę przywdziać ubiór ceremonijalny. Książe Rianzares był łaskaw zaprosić mię wczora na obrzęd w kaplicy pałacowéj, a dziś rano odebrałem list P. Bresson, ponawiający te zaprosiny.
Do jutra więc, albo do dzisiejszéj nocy, walka byków.