Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/116

Ta strona została przepisana.

W rzeczy saméj, byk nie tylko pastwił się nad koniem, ale szukał jeszcze pod nim jezdca.
Cuchares, który był torero téj walki, dał znak, i cała gromada chulos i banderilleros oskoczyła byka. W środku téj gromady, którą on kierował, znajdował się Łukasz Blanco, drugi torero, którego już wymieniłem, przystojny młodzieniec dwudziesto-cztero lub dwudziesto-pigcio letni, co tylko od dwóch lat jeszcze zabijał. Ubliżał on swojéj powadze mięszając się w pośród chulos. Ale zapał go uniósł.
Powiewając płaszczami swemi przed oczyma byka, chulos potrafili rozerwać jego uwagę. Podniósł głowę, popatrzał przez chwilę na kupgę nieprzyjaciół, na płaszcze lśniące się przy słońcu, i rzucił się na Łukasza Blanco, który stał najbliżéj.
Łukasz okręcił się tylko na pięcie, z wdziękiem i spokojnością niewysłowioną; byk przebiegł.
Ścigani przez niego chulos, skoczyli na baryerę. Ostatni mógł czuć oddech zwierzęcia, którym mu palił ramiona.
Stanąwszy u baryery, przelecieli przez wierzch, przelecieli to jest prawdziwy wyraz, bo przy swoich szerokich płaszczach błękitnych, różowych i zielonych, wydawali się jak gromada ptaków z rozpuszczonemi skrzydłami.