Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/119

Ta strona została przepisana.

Potém, głęboko go rozpruwszy i w jednéj z nowych ran zostawiwszy szmat płaszcza, o którym mówiliśmy, zwrócił się ku człowiekowi, któremu Łukasz Blanco pomagał podnieść się na jedno kolano.
Cyrk grzmiał oklaskami, krzyki: bravo toro! nieustawały. Niektóre głosy, większym entuzyazmem przejęte, nazywały go ładnym chłopakiem, kochanym byczkiem.
Rzucił się na Łukasza Blanco i na picadora. Łukasz Blanco zrobił krok na bok, rozciągnął swój płaszcz pomiędzy sobą a ranionym; byk omylony, rzucił się na płaszcz ruszający się.
Spojrzałem na moich towarzyszy; Boulanger był blady; Aleksander zielony; Maquet, jak nimfa Biblis, rozpływał się w wodę.
Gdybym miał zwierciadło, powiedziałbym ci pani, jak ja sam wyglądałem. Wszystko co powiedziéć mogę, jest to, że jeżeli byłem mocno wzruszony, nie czułem zgoła tego niesmaku, jaki mi zapowiadano, i że ja, co uciekam widząc kucharza gotującego się do zabicia kury, nie mogłem oderwać wzroku od byka, który już prawie zabił trzy konie i ranił jednego człowieka.
Zatrzymał się, nie pojmując bez wątpienia słabości przeszkody, jaką mu stawiono, i gotował się do dalszego boju.