Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/121

Ta strona została przepisana.

— Bravo! Łukasz! wrzasło dwadzieścia tysięcy głosów. Viva Łukasz! viva! viva!
Mężczyzni rzucali swoje kapelusze i petacas w arenę, kobiéty rzucały bukiety i wachlarze.
Łukasz kłaniał się uśmiechając się, jak gdyby się bawił z koźlęciem.
Nasi towarzysze bladzi, zieloni, oblani potem, klaskali i krzyczeli podobnie jak inni.
Ale ani te krzyki, ani te szalone oklaski, nie odrywały byka od zemsty przedsięwziętéj. W pośród wszystkich ludzi, Łukasza tylko wzrok jego szukał, a wszystkie płaszcze migające mu przed oczyma, nie mogły sprawić iżby zapomniał o płaszczu błękitnym, na który podwakroć rzucał się bezskutecznie.
Znowu się rzucił na Łukasza, ale teraz miarkując swój pęd tak iżby go nie wyprzedził.
Łukasz uchronił się zręcznym skokiem.
Ale byk tylko o cztery kroki był od niego.
Wrócił nie dając mu wytchnąć.
Łukasz zarzucił mu płaszcz na głowę i tyłem cofnął się do baryery.
Zakryty przez chwilę, byk dał swemu przeciwnikowi wyprzedzić Się o dziesięć kroków; ale płaszcz rozleciał się w kawałki, i byk znowu rzuci się na nieprzyjaciela.