— Widzę.
Będę prosił Rocca de Togores, żeby mi powróżył, i strzeż się pani, żeby nie przepowiedział że kiedy kochać mnie będziesz: bo przyszedłby ten dzień, chociażbyś poprzysięgła że nie przyjdzie.
Byk był zły.
Podobnie jak piérwszy, rzucił się na trzy konie, ale za każdym skokiem, lanca picadora dostateczną była do jego wstrzymania, a raczéj oddalenia. Odparty potrzykroć, szedł daléj, rycząc z bólu.
Cały cyrk rozległ się szyderczym wrzaskiem i gwizdaniem.
Widzowie cyrku są najbezstronniejszemi widzami, jakich tylko znam. Gwiżdżą lub poklaskują, podług zasługi, bydlętom i ludziom, człowiekowi i bykowi. Ani jedno piękne uderzenie rogiem, ani jeden piękny cios lancy, ani jedno piękne pchnięcie szpady, nie przechodzi niepostrzeżone. Raz 12,000 widzów jednym głosem wołało o łaskę dla byka, który rozprół wnętrzności dziewięciu koniom i zabił picadora. Udzielono łaskę, i byk, rzecz prawie niesłychana, wyszedł żywy z areny.
Naszemu nie było przeznaczono uratować się tak chlubnie. Chociaż picadores kłóli go, chociaż banderilleros wtykali w niego swoje banderille, nic go skłonić nie mogło do walki.
Wówczas rozległy się krzyki; perros! perros!
Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/135
Ta strona została przepisana.