Ci dwaj kawalerowie byli: tenże sam don Federigo, z którym jadłem śniadanie z rana, i don Romano, syn chrzestny hrabiego Altamira.
Zabrzmiały trąby; kawalerowie wsiedli na koń.
Zaledwo uczuł ciężar swojego jeźdca na grzbiecie, koń Don Federiga wspinać się zaczął. Ten zamiast popuścić cugli, targnął je do siebie, koń przewrócił się w tył; oboje tarzali się w piasku.
Zły to był początek. Bailly, wychodząc z więzienia Conciergerie na rusztowanie, trącił nogą o kamień.
— Fatalna przepowiednia, — rzekł z uśmiechem. — Rzymianin powróciłby do domu.
Sądzę że Don Federigo bardzo by chciał zrobić to w téj chwili co by zrobił Rzymianin.
Wsadzono go jednak znowu na siodło; spadł, jeżeli nie zgrabnie, przynajmniéj szczęśliwie.
Drugi kawaler trzymał się jako tako na siodle; wydał mi się mężczyzną już czterdziesto lub czterdziesto-pięcio-letnim; widać przecież że był nieco bieglejszym w sztuce jeżdżenia od towarzysza.
Biedny Don Federigo dał się zaprowadzić tam gdzie chciano; drugi przybył na swoje miejsce drobnym kłusem.
Każdemu z nich dano dziryt w rękę.
Dziryt, długości blisko sześć stóp, kończył się żelezcem bardzo ostrém; był z drzewa białego bar-
Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/157
Ta strona została przepisana.