Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/158

Ta strona została przepisana.

dzo kruchego; musiał łamać się za każdym pociskiem zadanym przez jeźdca, a żelazo i ułamek drzewca pozostawały w skórze byka.
Dziryt ten wydał mi się jednym więcéj kłopotem dla biednego Don Federiga.
Zatrąbiono na wnijście.
Wyznaję że drugi ten raz wzruszenie moje było daleko jeszcze większe niżeli piérwszy. Nie na walkę patrzałem, ale na męczarnie.
Drzwi się otworzyły; wszedł byk.
Był to byk rudy, z rogami ostremi i zakrzywionymi; przebiegł trzecią część szranek, potém zatrzymał się, przyklękając.
W jednéj sekundzie, krwawe jego oko obejrzało plac cały. Podniósł głowę, jak gdyby chciał przypatrzyć się temu światu widzów piętrzących się przed nim, od najniższych stopni cyrku aż do najcieńszych wieżyczek dzwonnic.
Potém, po chwili wahania się, zdawało się że zrobił swoje postanowienie; oko jego zatrzymało się na nieszczęśliwych alguazilach, których widzieć można było jak bledli pod szerokim kapeluszem; i z okropnym rykiem rzucił się ku nim.
Nigdy kula ciśnięta w stado kruków nie sprawiła podobnego skutku. Sześciu czarnych ludzi rozbiegło się śród szranek, w pełnym galopie koni. Jeden z nich, wypuściwszy cugle, trzymał się oburącz sie-