Byk ścigał go dziesięć kroków, upadł na jedno kolano, podniósł się z trudnością, upadł na oba kolana, i wyciągnąwszy się jak długi, wlókł ciało swoje w arenie, trzymając tylko głowę podniesioną.
Romero miał już drugi dziryt i gotował się do nowéj walki.
Ale zwierz uznał się zwyciężonym. Oko jego wyrażało tylko boleść ponurą i śmiertelną; schylił głowę po dwakroć aż do samego piasku, podniósł się dwa razy, i upadł nareszcie trzeci raz, żeby już niepodnieść się więcéj.
Sto tysięcy widzów doznało odurzenia na takie widowisko; torero nie popisałby się z większym wdziękiem i niedokazał by tego z większą zręcznością; potrzeba było chwili odpoczynku żeby tłum ochłonął z zadumienia.
Ale gdy ochłonął, klaskał aż do szaleństwa.
Romero ukłonił się z wyrazem wyniosłego szyderstwa, które zdawało się mówić:
— Oh! nazbyt łaskawi jesteście, panowie; poczekajcie, poczekajcie.
Widzieliśmy jak się przygotowywał ze spokojnością wyrafinowanego duellisty.
Drugi byk wszedł w szranki.
Romero wziął delikatnie szpadę prawą ręką, oparł rękojeść o dłoń, a lewą ręką pokazał muletę bykowi.
Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/163
Ta strona została przepisana.