rozbójników tysiącami, zamiast liczyć na jednostki, okolice te były wyłączną ich własnością, i niemożna było jechać tędy, jak zapewniał nasz mayoral, zwłaszcza o téj co my godzinie, żeby nie mieć z nimi do czynienia. Dwa lub trzy krzyże, wyciągające żałobne swe ramiona, jedne przy drodze, drugie u podnóża skały, świadczyły że nie było nic przesadzonego w powieści naszego mayorala.
Jedna rzecz bardziéj jeszcze potwierdziła jego powieść, to jest widok światła, które pokazało się nagle o dwieście kroków od nas. Zapytaliśmy co znaczy to światło, i odpowiedziano że jest to posterunek żandarmeryi.
Ostrożność ta, wznieciła we mnie trochę powątpiewania o zupełném zniknięciu rozbójników, i na wszelki przypadek zamieniliśmy stare pistony w naszych strzelbach nowemi.
Spieszę powiedzieć pani, że ostrożność była nie potrzebna, i że przebyliśmy malo sitio, jak mówią w Hiszpanii, bez żadnéj przygody.
Mieliśmy jeszcze do przebycia jednę lub dwie mile płaszczyzny, a ponieważ wypadało ujechać jeszcze trzy mile hiszpańskie, nasz mayoral zaprosił żebyśmy siedli w powóz, obiecując, żeby nas skłonić do zaniechania przechadzki, która nam zdawała się tak przyjemną, że wyjedna u mułów iż pójdą kłusem, czego dotąd uparcie odmawiały.
Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/179
Ta strona została przepisana.