Poruszenie naszego przewodnika, dało nam do zrozumienia że krok nasz był zawczesny.
— Ah! ah! — rzekł gospodarz kawiarni, marszcząc brwi, — a wiele filiżanek?
— Pięć.
— Jak może bydź największych, odezwał się Aleksander.
Gospodarz pomruknął kilka słów hiszpańskich.
— Co mówi? zapytałem.
— Mówi że filiżanki są filiżanki.
— I że nie będą robić ich umyślnie dla nas, dodał Boulanger, zrozumiawszy co powiedziano.
— Nie, zapewne, rzekł gospodarz.
Przewodnik nasz wyjął cygaro z kieszeni i ofiarował mu; było to prawdziwe puro, przybyłe wprost z Hawanny; promień zadowolenia błysnął w oczach kawiarza, ale natychmiast pohamowany został.
— Pięć? powtórzył.
— Tak, pięć. Ale że nie bardzo jestem głodny, mogę przeto...
Gospodarz wyciągnął rękę z gestem króla, który udziela łaskę.
— Nie, — rzekł. — Muchacho, pięć filiżanek czokolady dla tych panów.
Usłyszeliśmy jakieś westchnienie w przyległym pokoju.
— Będziecie mieli czokoladę, rzekł nasz tłumacz.
Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/197
Ta strona została przepisana.