niby podróżny, któremu nieprzewidziana przeszkoda nagle drogę przedłuża.
Wysiedliśmy o godzinie ósméj tam gdzie zatrzymał się powóz, to jest w posada del Lino.
Wyjechaliśmy, towarzysze moi o godzinie czwartéj rano, a ja o piątéj. Podług błędnéj rachuby naszéj, zawsze mieliśmy dwanaście mil drogi. Zatém, koło godziny drugiéj lub trzeciéj po południu, najpóźniéj, powinniśmy byli znajdować się w Toledo. O godzinie drugiéj lub trzeciéj po południu, we wszystkich krajach świata, wyjąwszy Laponiję, jeszcze światło, a kiedy światło, zwłaszcza w Hiszpańskiém mieście, zawsze łatwo spotkać się z sobą. Nie wyznaczyliśmy więc dla siebie miejsca schadzki.
Ale, przyjechaliśmy o godzinie ósméj wieczorem. Koniecznie więc trzeba nam było spotkać się z sobą tegoż jeszcze wieczora.
Rozesłałem wszystkich posługaczów posady del Lino na szukanie kolonii, spodziewając się że ze swojéj strony, kolonija wyszle na szukanie mnie wszystkich chłopaków z posady, gdzie wysiadła.
O godzinie jedenastéj, odebrałem wiadomości; kolonija wieczerzała w Fonda de los Caballeros. Memu posłańcowi zdało się nawet że kolonija bardzo mało frasowała się o mnie.
Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/235
Ta strona została przepisana.