— Bravo! rzekła ścicha kolonija.
— Mówi bardzo pięknie, — rzekł Giraud; — ani ja, ani Lepaule nie potrafilibyśmy tak powiedzieć. Mów dalej literacie, mów daléj.
— Mów daléj, dodałem z godnością.
Gospodarz i gospodyni patrzyli i słuchali całéj téj sceny, pogrążeni w najgłębsze zadziwienie.
Achard zaczął znowu z intonacyą tak wierną, jak gdyby na wzór Kaja Grackha, miał za sobą przegrywającego na flecie żeby mu zagrał la.
Cały ten orszak był nieruchomy i milczący; kmiotkowie, oparci o dyszel wozów, stali jak żniwiarze Leopolda Robert: mulnicy dumali koło swoich mułów i palili cygaretta; drwale owinięci krajem płaszcza, głowę mieli związaną chustką; żaden z tych ludzi nie naciskał swojego sąsiada, i nie starał się zająć jego miejsca: ten kto przyszedł na ostatku, stał ostatni. To milczenie i ta powaga, przypomniały mi wrzawę i zgiełk, rozlegające się u rogatek paryzkich.
— O ojczyzno! rzekł Giraud.
— Bardzo dobrze, dodałem.
— A więc, — rzekł Achard — mogę to posłać dla umieszczenia w Epoque.
— Do licha!
Aleksander wstał, wziął węgiel i napisał na białéj ścianie posady:
Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/239
Ta strona została przepisana.