Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/249

Ta strona została przepisana.

Anglik czeka aż skończę z mayoralem, żeby pożegnać się ze mną.
— Cóż to za Anglik? zapytasz mnie pani.
Anglik ten jest gentleman, pięćdziesiąt do pięciudziesiąt pięciu lat wieku, przystojny, wytworny w obejściu się, posiadający wreszcie całą grzeczność Anglików grzecznych. Przyjechał do Hiszpanii, jak się przyjeżdża wszędzie, swoim koczem, pocztą; ale w Madrycie musiał zostawić kocz, ponieważ na drodze do Toledo, nie masz poczty; dla tego też spotkałem go w dyliżansie.
Mój Anglik liczył jeszcze na co innego, to jest na obiady, które jeść można; ale mój Anglik omylił się. Jak wszyscy ludzie delikatnej organizacyi, jest smakoszem; a od przyjazdu swego do Hiszpanii, nic nie jadł, kiedy przy piérwszém śniadaniu, jakie jedliśmy razem, skosztował sałaty z jaj świeżych i cytryn, o któréj mówiłem.
Od téj chwili życie mu powróciło; przyczepił się do mnie jak tonący do deski, która unosi się po rozległym oceanie. W Toledo, jadł ze mną śniadanie, jadł ze mną obiad, i o téj godzinie jednéj tyłko rzeczy żałuje: to jest że powóz nie mieści siedmiu osób, lub że nie ma trzech mułów, iżby jeszcze dzień jeden przepędził razem ze mną.
Prosił mnie zatem o moję marszrutę, przyrzekał dognać mię wszędzie, gdzie tylko będę, a w przy-