Nagle, na horyzoncie, ujrzeliśmy te gwiazdy zaćmione, albo raczéj zagaszone, ciemną nierówną liniją.
W miarę jakeśmy się przybliżali, linija ta bielała, ale zawsze była nie przezroczysta; nareszcie poznaliśmy że liniję tę składał dom, a przy nim stodoła.
Stodoła nie miała dachu; bez wątpienia szukając go dobrze, znaleźlibyśmy na ziemi.
Przez okna stodoły, okna bez szyb i okiennic, widać było niebo jak firankę złotem haftowaną.
Zdaleka, stodoła przedstawiała się nam pod dobrą wróżbą; obiecywała nam schronienie, jeżeli nie bardzo wygodne, przynajmniéj przestronne i swobodne.
Gdyśmy się przypatrzyli zbliska, stodoła odmieniać zaczynała nadzieje nasze w obawę; niepodobna było nocować w takich ruderach, lepiéj już spać na otwartém powietrzu; przynajmniéj na otwartém powietrzu, nie trzeba się lękać upadku kamieni i sąsiedztwa szczurów.
Zostawał więc dom.
Dom trochę był za szczupły dla ośmiu podróżnych.
Prawda, że ten dom zalecał się nam pozorami największéj gościnności. Wychodziły ztąd przez szczeliny okiennic i otwory we drzwiach, promienie dość żywego światła, pochodzące od jakiejś illuminacyi wewnętrznéj.
Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/252
Ta strona została przepisana.