Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/255

Ta strona została przepisana.

Taniec, na chwilę przerwany, znowu się rozpoczął ze zwykłą Hiszpanom zawziętością.
Weszliśmy, i ośm nowych głów podniosło się po nad głowami widzów, tłoczących się we drzwiach.
Na ten widok niespodziewany, we Francyi, każdy by się obrócił, i ty pani, pierwsza. W Villa-Mejor nikt ani się poruszył.
Znajdowało się w kuchni blisko czterdziestu lub pięciudziesiąt osób, tak widzów, jak tańczących.
Dwóch lub trzech ludzi, odznaczało się w tjé gromadzie pewną wytwornością ubioru i wyrazem odwagi w rysach twarzy. Ta odwaga, ta moc w fizyognomii, stanowi wielką piękność ludów południowych.
Jeden lub dwóch innych opierało się na karabinach, i nie myśląc bynajmniéj o pozycyach, stało w pozycyi jakiéj nigdy model przybrać nie potrafi.
Widowisko naprzód całkiem nas zajęło. Dla ludzi ubiegających się za rzeczami malowniczemi, znaczyło cóś, znaleźć w nocy, śród pustyni, w vencie samotnéj i prawie w ruinach, wesołe grono tancerzy i tancerek, w ubiorach narodowych. Madryt, prześliczne miasto, ale miasto cywilizowane, zaczęło od wyrugowania tego co jest malownicze, jak to czynić musi każde miasto cywilizowane, które zna swój stan stolicy. Szukaliśmy tu więc nadaremno tego co jest malowniczém, i nigdzie nie znaleźliśmy, tylko