Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/268

Ta strona została przepisana.

Cień ten, jak bożek Merkury, zdawało się że miał skrzydła u nóg.
Poznaliśmy wkrótce postać Giraud, podobnie jak poznaliśmy jego głos.
— Cóż się stało? krzyknęliśmy wszyscy trzej razem.
— Ach! to wy! — zawołał Giraud wysilając się; — ach! to wy, przecież!
I przybiegł do nas zadyszany, wycieńczony, gotów upaśdź ze znużenia, kładąc żeby się utrzymać na nogach, jednę rękę na ramienia Acharda, a drugą na szyi mojego muła.
— Cóż się stało? powtórzyliśmy.
Ale biedny nasz przyjaciel tak się zmęczył, żeby się dostać do nas, iż mówić nie mógł.
Nareszcie, po chwili milczenia, rzekł:
— Co sie stało? powóz sie przewrócił.
— Gdzie?
— W przepaść.
— Mój Boże! czy kto nie skaleczył się?
— Nie, cudem.
Uczucie egoizmu przebiegło mi po sercu: rzuciłem okiem koło siebie, żeby widzieć czy jest Aleksander.
— Czy to wszystko? — zapytałem; bo inna myśl nagle mi się nasunęła.
— Otoż właśnie lękam się, — odpowiedział Giraud — żeby to nie było niewszystko; dla tego też biegłem po was.