— Wyśmienicie. Ale bez próżnéj gadaniny, — odpowiedział Giraud; — no, Desbarolles?
— Jeszcze mamy pół godziny, nim dojdziemy do drzew.
— Ale doszedłszy do drzew? zapytałem.
— Ach! — rzekł Giraud, — doszedłszy do drzew, znaczy że się zbliżamy do Aranjuez.
Odpowiedź nie była w zupełności taką, jakiéj byśmy życzyli, przywróciła nam jednak pewną odwagę, i puściliśmy się w dalszą drogę, lecz tą razą ze spokojnością podróżnych, którzy gotują się do walki prawdziwéj z tym wielkim szermierzem, co go nazywają znużeniem.
Za pół godziny, w rzeczy saméj, ujrzeliśmy drzewa rysujące się na horyzoncie, i wspaniała alea wiązów i dębów ciągnęła się po prawéj i lewéj naszéj stronie.
Widok ten przywrócił nam, jeżeli nie dobry humor, przynajmniej odwagę.
Szliśmy około czterdziestu minut.
— Djabelnie długa wasza alea, rzekł Boulanger.
— Tak, — odpowiedział Desbarolles — bardzo piękna alea.
— Nie to chce powiedzieć Boulanger, rzekłem.
— A cóż chce powiedzieć?
— Do licha! chce powiedzieć że twoja alea nie ma końca.
Strona:PL Dumas - Hiszpania i Afryka.djvu/284
Ta strona została przepisana.